
Opowieść z Quito
A miało być tak pięknie. Krótka wizyta w stolicy Ekwadoru i zwiedzanie zakamarków tego pięknego kraju.
No cóż nie zawsze jest tak jakbyśmy sobie tego życzyli. Szczęście w tym całym pechu, że spotkaliśmy tu w Quito wspaniałych i życzliwych ludzi.
Cała historia zaczęła się jeszcze w Mindo. To tam przez zupełny przypadek spotkaliśmy chłopaka o imieniu Kamilo z Kolumbii, który na stałe mieszka w Ekwadorze. W Mindo otwiera biznes - hostel i pole namiotowe. Zaprosił nas do siebie. Tam spotkaliśmy jego znajomego - Diego, który przyjechał na weekend aby oderwać się od szumu Quito. Diego ma mały warsztat motocyklowy w Quito, specjalizuje się w naprawie i przerabianiu zawieszeń w motocyklach enduro, ale również naprawia motocykle podróżnikom.
Kamilo pokazał nam bardzo malowniczą i wyboistą drogę przez góry do Quito.
I gdy już byliśmy w Quito, Kamilo postanowił pokazać nam ten warsztat Diego. Jakieś 2 km przed nim usłyszałam dziwne stuki wydobywające się jakby spode mnie. Nie odzywałam się bo Stefan zawsze mi mówi że wymyślam. Ale po chwili Stefan zapytał czy to słyszę. Przytaknęłam. Ale byliśmy już przy warsztacie. Wprowadziliśmy naszą beemkę do środka i Diego ze Stefanem zaczęli rozkręcać bestię aby sprawdzić co to.
Gdy odkręcili "dyfer" stało się jasne, że to nie przelewki. Dzięki Bogu ten warsztat był tak blisko. Nasz wał napędowy był w kawałkach. I kto wie co stało by się gdybyśmy nadal jechali.
No to jesteśmy ugotowani, pomyśleliśmy.
Telefon do salonu BMW w Quito rozwiał wszelkie nadzieje na szybkie rozwiązanie problemu. Wyrok brzmiał 1200 dolców i 20 dni roboczych oczekiwania na przesyłkę. Masakra! Ale chwila, musi być jakiś inny sposób. Diego podzwonił w kilka miejsc i jest nadzieja. 2 dni jeżdżenia po różnych warsztatach i salonach i zapadła decyzja. Warto zaryzykować dorobienie zniszczonej części wału w tokarni. No to mamy 3 dni.
Pierwsze noce w Quito spaliśmy w hostelach, ale potem poznaliśmy, też dzięki Diego, Christiana i Chio. Oni zaprosili nas do siebie.
Również motocykliści. Dzięki nim zwiedziliśmy Stare Miasto nocą i mięliśmy okazje najeść się krabów. Pychotka, choć forma jedzenia jest dość wyczerpująca. Trza było walić w nie młotkiem, aby zgnieść skorupę.
Byliśmy również w klubie salsy. Niestety Stefan nie dał się namówić na taniec. Za to podziwialiśmy lokalesów jak wywijają.
Diego wziął nas w skały i trochę powspinaliśmy się oraz spróbowaliśmy swoich sił na Slackline, czyli chodzenie po taśmie rozwieszonej między dwoma drzewami. Stefanowi całkiem dobrze szło.
Byliśmy również w Mitad del Mundo, czyli środek świata - na równiku. Tu doświadczyliśmy różnych sił które działają na nas i na otoczenie, woda w zlewie kręci się w przeciwnych kierunkach po obu stronach równika. A na samym równiku nie kręci się wcale. I do tego przez to że grawitacja jest tu osłabiona można łatwo postawić jajko na przybitym gwoździu. A chodzenie po równiku w prostej linii jest niemożliwe, bo siły ściągają Cię to do lewej to do prawej. Bardzo ciekawe miejsce.
Wybraliśmy się również na pieszą wycieczkę na wulkan Pichincha 4696m npm. Początkowy kawałek podjechaliśmy kolejką TeleferiQo. Widoki zapierały dech w piersiach. A potem najtrudniejszą część na szczyt dychaliśmy i sapaliśmy ale weszliśmy. Różnica wysokości daje się tu bardzo we znaki.
Dzięki Diego próbujemy nowych potraw i trunków. A dzięki uprzejmości jego rodziców codziennie pijemy świeżo prażoną kawę i świeże soki. Pychotka!!! Empanadas to takie wielkie pierogi smażone, nadziewane mięsem i przyprawami. Czipsy z juki i z zielonych bananów, wyśmienite sorbetowe lody i całe mnóstwo owoców, których nie znamy nawet nazw. To jest jedzeniowy raj.
A w międzyczasie odebraliśmy naszą nową część.
Uradowani ale pełni obaw zamontowaliśmy nasz nowy wał. Pierwsze próby okazały się pomyślne. Ale niestety po 2 dniach jazdy po mieście i tuż przez wyjazdem z Quito, znowu usłyszałam podejrzane stuki. Więc nici z wieczornego wypadu na miasto. Chłopaki siedzieli w warsztacie rozkręcając beemkę. Okazało się, że mamy gdzieś tam luz. Cały wał był wykonany idealnie ale nasza stara część która mocuje wał niestety się wyrobiła. Teraz to już nic się nie da zrobić. Trza zamówić nową część z USA. Więc telefon do BMW w Kalifornii. I znowu trzeba liczyć na uprzejmość znajomych. Kolejne tygodnie w Quito. A miało być najwyżej 2 dni :)
Znowu dzięki Diego mamy gdzie mieszkać. Użyczył nam swojego "apartment", a Stefan w zamian pomaga mu w warsztacie.
Stefan się cieszy, że może pogrzebać trochę w smarze i przy okazji nauczy się czegoś nowego. A ja krzątam się tu i tam. Galapagos więc musimy przesunąć troszkę w czasie, bo dopiero jak będziemy mieć sprawny motor możemy dalej planować. Jeśli wszystko dobrze pójdzie to w przyszłym tygodniu ruszamy dalej. Trzymajcie kciuki....
