2013-01-05
blogBackground

Argentyna: Północ - Południe


Dakar trochę pokrzyżował nam plany, gdyż z Santiago pojechaliśmy na północ przez Argentynę około 1200km. Na granicy czekaliśmy z godzinkę ale to i tak nie najgorzej. A gdy dwóch motocyklistów wepchało się tuż za nami do kolejki zrobiła się niezła awantura. My czekaliśmy grzecznie w kolejce razem z autami i to pewnie dlatego. Na szczęście celnicy wkroczyli do akcji i uspokoili nabuzowanych kierowców.

Tuż po przekroczeniu granicy i po pokonaniu przełęczy Sistema Cristo Redentor 3863mnpm, minęliśmy najwyższy szczyt Ameryki Południowej Aconcagua 6959mnpm i Stefan zauważył coś niepokojącego. Na początku myślał że mu się tylko zdawało, ale już po chwili było jasne że motor nie gada jak powinien. Gdy przekraczał 4000 obrotów silnik zaczynał się dławić i wyraźnie tracił na mocy. Ja, siedząc z tyłu też to zauważyłam i czekałam na reakcję Stefana. Po chwili milczenia w końcu Stefan wydusił z siebie "coś jest nie tak". Właśnie tego się obawiałam. Z początku myśleliśmy że to może wysokość źle wpływa na nasz motor, ale to dziwne szarpanie nie ustępowało gdy zjeżdżaliśmy w dół. Hmmm.... przynajmniej nadal jedziemy. Więc nie jest najgorzej. Pomyśleliśmy że gdy dojedziemy do najbliższego miasta w Argentynie, Mendozy zobaczymy co jest grane.

W mieście tylko zatrzymaliśmy się aby wybrać trochę gotówki z bankomatu. I znowu trza będzie się przestawić z przeliczaniem waluty. Potem prosto pojechaliśmy na kamping i gdy dowiedzieliśmy się ile kosztuje za osobę to ręce nam opadły. Oczywiście najpierw przeliczaliśmy 5 razy czy to na pewno się nie pomyliliśmy. No nie, za kamping życzą sobie tu 12 dolców za osobę plus 4 za namiot, a samo miejsce paskudne, pełno ludzi, kurz i błoto na ziemi, brak kuchni i obskurne łazienki. Jakiś koszmar pomyśleliśmy. Ale już tak bardzo byliśmy zmęczeni że postanowiliśmy zostać tu tą jedną noc i na spokojnie wszystko przemyśleć. Rano postanowiliśmy zaryzykować i jechać dalej naszym kaszlącym motorem do Tucuman gdzie bardzo chcieliśmy się zobaczyć z naszą polską , dakarową ekipą.

Jakby motor się zepsuł gdzieś po drodze to zostawilibyśmy go tam u kogoś i dalej na stopa byśmy kontynuowali do Tucuman. Jadąc tak "z duszą na ramieniu" obserwowaliśmy maszynę czy nie pogarsza się jej stan. Z każdym kilometrem robiło się coraz cieplej. Miejscami temperatura przekraczała 38 stopni Celsjusza w cieniu. Zatrzymywaliśmy się tylko od czasu do czasu na stacji benzynowej i wchodziliśmy do klimatyzowanego pomieszczenia aby się ochłodzić i napoić zimną kokakolą. Pokonywaliśmy setki kilometrów przez pustkowia, w koło tylko pustynia i daleko na horyzoncie dostrzec można było góry. Marzyliśmy o chłodzie i o deszczu. Stefanowi stopy dosłownie piekły się w skórzanych butach tuż przy samych cylindrach sinika. Myśleliśmy, że paznokcie mu poschodzą. Na szczęście nic takiego się nie stało. Wzdłuż drogi szkielety krów i koni straszyły i przypominały o nieubłaganej naturze, która zabija wszystkie zabłąkane stworzenia. Bez wody nic tu nie przetrwa. Na noclegi zatrzymywaliśmy się na miejskich kampingach które na szczęście dla nas były trochę tańsze niż w Mendozie. W końcu dotarliśmy do Tucuman i pierwsze co to udaliśmy się do salonu BMW aby zdiagnozować nasz problem.

Nasza GSa została podłączona do komputera i cała lawina komputerowych impulsów przetoczyła się przez cały motor. I nic. Panowie powiedzieli że wszystko jest dobrze, ale motor nadal miał problem. W międzyczasie skontaktowaliśmy się z zaprzyjaźnionym mechanikiem z salonu BMW w Bielsku Białej z Dominikiem. Od razu nakierował nas na główną cewkę zapłonową. I to też staraliśmy się przekazać panom w Tucumanie. Oni coś nie dowierzali i wymieniali różne inne części aby sprawdzić przyczynę. Stefan w końcu poprosił aby spróbowali sprawdzić te cewki i faktycznie, silnik zaryczał jak nowy. Teraz tylko pozostał problem skąd taką cewkę załatwić. W całej Argentynie nie mięli takiej części. Jedyną opcją pozostało sprowadzenie jej z USA. I tak też zrobiliśmy a w międzyczasie ekscytowaliśmy się wydarzeniami z Dakaru. Nasza relacja z Dakaru na stronie http://motovoyager.net/2013/01/dakar-oczami-podroznikow-przemierzajacych-ameryke-na-bmw-r1200-gs/. Również odkryliśmy wspaniałą lodziarnię którą odwiedzaliśmy niemalże codziennie. W całej Argentynie jest ta dziwna przerwa w ciągu dnia i wszystko między 2 a 5 popołudniu jest pozamykane. Zupełnie nie mogliśmy się do tego przyzwyczaić. Życie tu kwitnie po północy, parki się zapełniają ludźmi na rolkach, na rowerach czy uprawiających dżoging, dzieci biegają i bawią się, nasza lodziarnia dosłownie pękała w szwach. A to wszystko przez ten niemiłosierny upał w ciągu dnia, w słońcu temperatura przekraczała 55 stopni. Jedynie wieczorami robiło się znośnie.

Po pięciu dniach przesyłka dotarła do Tucuman, ale ze względu na bardzo skomplikowane prawo musieliśmy czekać kolejne pięć dni, aby urząd celny sprawdził i opodatkował przesyłkę. Paranoja. W końcu po sześciu dniach oczekiwania i po zapłaceniu 50 dolców podatku otrzymaliśmy naszą część, która bagatela była wielkości długopisu. Jeszcze tego samego dnia ruszyliśmy w drogę. Chcieliśmy jak najszybciej zjechać na południe gdzie zrobiłoby się chłodniej. Upały są zdecydowanie nie dla nas. Więc kolejne dni spędzaliśmy w siodle motocykla, tylko co jakiś czas zatrzymywaliśmy się na lody i na nocleg.

Po jakiś 2tys km w końcu krajobraz zaczął się zmieniać i zrobiło się bardziej zielono i pojawiły się góry i jeziora. Ależ ucieszył nas ten widok. Dotarliśmy do San Carlos De Bariloche i tu na kampingu poznaliśmy fajną parę z Czech. Postanowiliśmy odpocząć 2 dni i spędziliśmy je na pogawędkach i wieczornym grilowaniu. Wreszcie odetchnęliśmy od upałów i delektowaliśmy się przyjemnym chłodem. Również tu zajadaliśmy się lodami i czekoladą. No i znowu w siodle.

Nasza tylna opona robiła się coraz bardziej łysa. W końcu gdy po bierzniku nie zostało ani śladu zaczęłam naciskać żeby ją wymienić. Stefan chciał dojechać na niej aż do Ushuaia. Na szczęście uległ naciskom i zdecydował że trza wymienić. Ale wtedy nie było w okolicy wulkanizacji. I tak zrobiliśmy kolejne kilkaset kilometrów. W końcu znaleźliśmy zakład i tam pan wymienił nam oponę ale Stefan musiał mu trochę pomóc. I cena też była sensowna. W innych wulkanizacjach gdy panowie zobaczyli że to BMW to śpiewali nam kosmiczną cenę. Nie chcieliśmy zapłacić za zmianę opony więcej niż w Europie.

Dalej jedziemy. Kolejne dni, kolejne kilometry. Wyjechaliśmy z gór i wjechaliśmy na wybrzeże atlantyckie i tak jakoś bliżej domu się poczuliśmy. No bo w końcu Europa jest tylko po drugiej stronie.... I tu zaczął się wiatr. Ten nie opuszczał nas ani na sekundę. Walcząc z potwornym wichrem i chłodem posuwaliśmy się dalej. Motor też odczuł ten wiatr i zaczął palić więcej. Nową oponę zaczęliśmy zużywać tylko z prawej strony, bo przez ten huragan cały czas jechaliśmy przechyleni na prawo pod dość dużym kontem. Najgorsze było wyprzedzanie ciężarówek, wtedy wiatr milkł na sekundy by po chwili uderzyć z pełną siłą tuż przed kabiną tira. Wszystkie mięśnie nas bolały od ciągłej szarpaniny i mocowania się z wichrem, aż trudno było utrzymać głowę w pionie. Tym razem zatrzymywaliśmy się na stacjach aby zatankować, odpocząć i się ogrzać. Na szczęście cena paliwa spadła i teraz za litr płaciliśmy około dolara. Aby dojechać do Ushuaia musieliśmy przejechać przez kawałek Chile i przepłynąć tu promem gdyż Ushuaia leży na wyspie Ziemia Ognista - Tierra Del Fuego.

Do promu który pływa po Cieśninie Magellana (Estrecho De Magallanes) dotarliśmy przed 8:00 wieczorem. A mijając pokaźną, kilkukilometrową kolejkę samochodów i ciężarówek wyraźnie się zaniepokoiliśmy. Byliśmy strasznie zmęczeni i chcieliśmy jak najszybciej przedostać się na drugi brzeg i znaleźć jakieś miejsce na nocleg. Okazało się że prom nie pływał od godziny 12:00 w południe z powodu silnego wiatru przekraczającego 120 km/h i pierwszy kurs wykona za kilka minut, to jakby wygrać los na loterii, strasznie się ucieszyliśmy. Pół godzinny rejs kosztował 15 dolarów i przysporzył nam wielu emocji. Już po drugiej stronie dołączył do nas motocyklista z Brazylii, który zaparkował swój motocykl obok naszego, ale zapomniał otworzyć bocznej stopki (wielkie zmęczenie) i duża maszyna wraz z nim przewróciła się na nas. Mało brakowało aby jego kierownica zniszczyła nam wtrysk i elektronikę. Na szczęście nic się nie stało, bo na końcu świata trudno byłoby o nowe części. W Chile zatrzymaliśmy się na ostatni nocleg przed Ushuaia. Baraki dla pracowników pól naftowych zawsze nas pozytywnie zaskakują. Udało nam się utargować cenę i za 10dolców za osobę wpasowaliśmy się do pokoju z gazowym piecykiem. Do tego gorący prysznic. Ale rozkosz...

Rano wyspani i ogrzani ruszyliśmy dalej. Do celu zostało nam 500 kilometrów z tego 130km off-roadu przy silnym wietrze to nic przyjemnego. Po drodze wstąpiliśmy do miasteczka Rio Grande dolać wachy, ogrzać się i coś wrzucić na ząb. Około 150 km przed Ushuaia zaczynają się góry, dzięki nim wicher trochę zelżał ale zrobiło się zimno 6 stopni na plusie i zaczęło padać. Znowu pojawiły się wspaniałe widoki, ośnieżone góry, zielone łąki, lazurowe jeziora i granatowy ocean. Ushuaia przywitała nas deszczem. Odnaleźliśmy kamping i rozbiliśmy namiocik w lasku tuż nad rzeką Rio Pipo.

Samo miasto jest położone malowniczo na zboczach gór przy samej zatoce. Znajduje się tu port od czasu do czasu przyjmujący spore statki. Zdziwił nas rozmiar Ushuaia, myśleliśmy że to mała wioska, a okazało się że to spore bo aż 60-cio tysięczne miasto. Tu zabawiliśmy trochę, pierwsze dni spędziliśmy na odpoczynku, potem postanowiliśmy pochodzić po Parku Narodowym Tierra Del Fuego ale Stefan się rozchorował i znowu trochę odpoczywaliśmy. Dobrze że tu na kampingu była spora świetlica z piecem typu "żeleźniak" i cieplutko było, oraz w pełni zaopatrzona kuchnia. Więc rozpieszczaliśmy podniebienia wyśmienitymi stekami i słodyczami.

Jesteśmy otoczeni przez żywioły, z jednej strony Ocean Spokojny, z drugiej Atlantyk, a pomiędzy Antarktyda. Pogoda jest strasznie zmienna, raz świeci słońce, a chwilę później porywisty wiatr sieka kroplami deszczu, czasem gradu. Po należytym odpoczynku ruszamy zobaczyć Chilijską stronę Patagonii. Następny przystanek Punta Arenas....

blogBackground
Copyright © 2wheels2people.pl, Tarnowskie Góry 2012/2013r. (Code->kkamikaze)